|
Twierdza Zaknafeina Twierdza wyobraźni...
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Zaknafein
Mroczny Fechmistrz
Dołączył: 06 Sie 2005
Posty: 189
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z Podmroku
|
Wysłany: Pią 21:38, 19 Sie 2005 Temat postu: Półdemon |
|
|
ROZDZIAŁ I
Otwarciu oczu towarzyszył eksplodujący ból, więc szybko je zamknął.Dopiero co odzyskał przytomność, postanowił więc chwilę odczekać i uspokoić się.Całe ciało miał poobijane, ale najbardziej dokuczliwy, wręcz palący ból odczuwał po lewej stronie klatki piersiowej.Przemógł się i otworzył oczy ponownie-tym razem nie zamknął ich, mimo bólu.Rozglądnął się, nakazując wzrokowi przejść do spektrum podczerwieni.Znajdował się w niedużym,bo około 5 na 5 metrów, obskurnym pomieszczeniu przypominającym loch.Były tu jedne, drewniane drzwi, żadnych okien i mnóstwo kurzu.On sam był przykuty do ściany za pomocą solidnych łańcuchów.Ktoś zabrał mu broń, zbroję, a nawet koszulę.Na ciele nie miał śladów walki, był jedynie poobijany-jakby spadł ze schodów albo był ciągnięty na dużą odległość...Miał tylko jeden ślad-czerwone oparzenie na odkrytej klatce piersiowej.
-Co ja tu kurwa robię?!-burknął.
Skupił się i starał się przypomnieć sobie, jak tu się znalazł.Nie pamiętał, by uciekał przed strażą albo by rozpętał jakąś burdę w karczmie...Co się w takim razie stało?
-Zaraz...moje ostatnie zlecenie...ten kapłan...
Pamiętał, że kowal dał mu ofertę-10 000 w złocie za elfiego kapłana.Był dla kowala groźny i psuł mu interes-co tydzień w kuźni spore zakupy robili młodzi szlachcice, którzy czerpali rozrywkę z zabijania "odmieńców"-elfów, krasnoludów i niziołków, których pełno było w Ravionie.Kowal brał od nich parę tysięcy za broń, która zużywała się po jakimś czasie.Kapłan tymczasem głosił idee powszechnej równości, które mogły zaszkodzić jego interesom.Łup wydawał się łatwy-słaby elf za 10 000!Od razu przyjął ofertę, wziął zaliczkę i zaczaił się na kapłana tego samego wieczoru.Pamiętał, że postanowił się zabawić-nie używać ani mocy umysłu, ani zdolności wynikających ze swego dziedzictwa.Tylko miecz.Zeskoczył na kapłana z budynku, zabezpieczony wcześniejszym użyciem lewitacji i od razu wyprowadził proste cięcie.Zdziwiony poczuł jak kapłan paruje cios swoim mieczem.Nie był zaskoczony!Wręcz czekał na uderzenie!Coś nie pasowało....Nie miał czasu się zastanawiać-z ciemnych uliczek wyszło pięciu innych kapłanów i wspólnie uderzyli go czerwonym promieniem.Potem pamiętał tylko ból i ciemność...Wściekły na siebie, że nie wyczuł zasadzki i zachował się jak amator usiadł.Nie czekał długo-po jakichś piętnastu minutach drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem.Do celi wszedł elf-jego niedoszła ofiara.
-Witaj, Tassadarze.
-Zabijesz mnie od razu?
Elf uśmiechnął się i spojrzał mu w oczy.
-Nie...wcześniej możesz zadać mi pytanie, które tak cię dręczy.
Półdemon podniósł głowę.
-Przecież to oczywiste...Kowal mnie zdradził.
-Nieprawda.
Elf triumfalnie otworzył drzwi szerzej.Do środka weszła młodziutka, śliczna kobieta.Miała długie do pasa, brązowe włosy, wielkie zielone oczy i idealną wręcz figurę.
-Wybacz...-szepnęła, nie patrząc zabójcy w oczy.
-Ty?!
Była to Evelynn, karczmarka.Znali się od paru miesięcy i Tassadar wiedział, że podkochiwała się w nim.Zgaił siebie za swoją głupotę.Widziała zlecenie od kowala, gdy podawała mu kolację.Była tak niepozorną osobą, że nie pomyślałby, że mogłaby go zdradzić.Zwłaszcza, że go kochała...
-Nie mogłam pozwolić, żebyś go zabił...on jest dobry, Tassadarze...
-On jest też drogi.To mój sposób na życie.Zdradziłaś mnie...
Z pięknych oczu Evelynn popłynęły łzy.Dziewczyna wybiegła z celi.Tymczasem elf podniósł różdżkę.
-Masz jakieś ostatnie życzenie?
Tassadar był wściekły.Nie zginie.Nie teraz i nie w taki upokarzający sposób.Był coraz bliżej celu swej egzystencji, ten marny śmiertelnik nie przeszkodzi mu...Jego oczy zapłonęły ogniem.
-Więc?Czy mam po prostu od razu cię zabić?
-Mam.Idź do diabła.
Tassadar skupił się i falą energii telekinetycznej rozwalił kajdany. Odłamki metalu rozsypały się po całej celi.Przerażony kapłan zaczął inkatować zaklęcie.Tassadar uderzył go w podbródek po czym chwycił go za nadgarstek.Pod naporem elf wypuścił różdżkę.Półdemon założył mu dźwignię na głowę i skręcił mu kark.Podnósł ciało martwego elfa i wybił nim drzwi.Za nimi stało pięciu znajomych kapłanów z wyciągniętymi sękatymi różdżkami.Niewiele się zastanawiając zabójca wyciągnął miecz elfa.
-Nie uciekniesz, Tassadarze.Możesz zabić jednego lub dwóch z nas, ale pozostali zdążą zainkatować zaklęcia.
-Oh, nie mam zamiatu was zabijać...-uśmiechnął się zabójca.
Kapłani rozluźnili się.Nadal trzymali jednak przed sobą zabójcze różdżki.
-Chcesz pertraktować?
-Tego też nie powiedziałem-Tassadar nadal tajemniczo się uśmiechał.Ogień w jego oczach jeszcze nie zgasł.
-Więc co masz zamiar zrobić?
-Ja was tu pogrzebię!
Zabójca z rykiem wyzwolił z siebie falę niszczycielskiej energii.Różdżki kapłanów pękły, zaklęta w nich energia odrzuciła ich do tyłu.Kamienne ściany świątyni, w której się znajdowali, zaczęły się trząść i rozpadać.Z sufitu odpadały kawałki cegieł. Tassadar znał ten budynek-wspierał się na sześciu kolumnach.Uderzył telekinezą w dwie najbliżej wejścia.Zapadły się razem z sufitem, ściany posypały się.Usłyszał krzyki modlących się mieszczan.
Jeden z kapłanów przerażony upadł do kolan zabójcy.
-Przestań!Zabijesz nas wszystkich!Zabijesz też wielu ludzi!W świątyni trwają teraz modły!
Tassadar tylko się uśmiechnął, patrząc kapłanowi prosto w oczy.
-Pozdrówcie mojego ojca, gdy już będziecie w piekle.
***
Evelynn długo płakała.Kochała Tassadara całym sercem, mimo jego bezduszności i okrucieństwa.Nie mogła jednak zaakceptować śmierci tego dobrego elfa.Liczyła w duchu na litość kapłanów...Nie mogła sobie teraz wybaczyć śmierci ukochanego. Nagle zatrzęsła się ziemia.Dziewczyna rzuciła się do okna.Oto waliła się świątynia!
-Tassadar-jęknęła.
Przeżył!To na pewno on!Zbiegła szybko na doł.Po paru minutach drzwi otworzyły się z hukiem.Wszyscy obejrzeli się w tamtą stronę.Widok był straszny.W drzwiach stał wysoki, umięśniony mężczyzna, cały w kurzu i krwi.Jego oczy płonęły ogniem.
-Ty!-warknął zabójca i ruszył w stronę Evelynn.
-Nie!Błagam, Tassadarze nie!Kocham cię!-łkała dziewczyna.
-Zdradziłaś mnie!
Jednym spojrzeniem zmusił ją do uklęknięcie. Evelynn spojrzała na niego.Oczy miała pełne łez.Jej żal był szczery, tak jak miłość...
Tassadar złapał ją delikatnie za podbródek i zbliżył swoją twarz do jej twarzy.
-Mimo miłości zdradziłaś mnie...
-Nie!Nie wiedziałam...
-Oszukałaś...
-Wysłuchaj mnie!
-Zapłacisz jak wszyscy, którzy mnie zdradzają...
-Nie!!!Błagam, Tassadarze...
Półdemon spojrzał jej głęboko w oczy.Głos Evelynn zniżył się do szeptu aż umilkł całkowicie.Oczy zabójcy nadal lśniły czerwienią.Dziewczyna padła na ziemię.Patrzyła gdzieś w dal, jej piękne oczy były puste, bez wyrazu.Z jej ust wyciekła stróżka śliny.
-Za zdradę czeka cię los gorszy od śmierci...
Tassdar odrócił się i wyszedł z karczmy, w której od paru minut panowała nieskazitelna cisza.Zabójca nie miał pracy bez zbroi i miecza.One były ważniejsze niż pozbawiona władzy umysłowej dziewczyna nawet, jesli go kiedyś kochała...Poza tym za zniszczenie świątyni mogą ścigać go straże, więc musiał się spieszyć...
Rozdział II
W karczmie chyba o nim zapomnieli. Teraz będą dyskutować. Ci głupcy ani przez sekundę nie pomyślą, że może wrócić. Sądzą, że jest daleko stąd...
Tassadar przetarł łzawiące od pyłu oczy. Nareszcie dostrzegł magiczną aurę miecza. Szybko podniósł go, wcześniej nakładając zbroję.
Reszta przedmiotów była w magicznej torbie. Tak, jak przypuszczał, pierścienie i amulety też wepchnęli do torby po tym, jak go ogłuszyli i zostawili, by zająć się tym później.
Tassadar usłyszał z daleka okrzyki strażników. Szli w zwartym szeregu, na szczęście jedna z zupełnie innej strony, niż była karczma. Ich prymitywne oczy nie mogły przebić się przez pył i ciemność. Tassadar cicho niczym dziko kot wrócił pod karczmę.
- Tak, jak przypuszczałem - mruknął zadowolony, słysząc głośną dyskusję - Ludzie to idioci...
Obszedł karczmę wokół i za pomocą narzędzi zamknął wszystkie okiennice i tylne drzwi. Nie uciekną... Na piętrze o tej porze nikt nie siedzi, do tego tamtych okien nie da się otworzyć - karczmarz zamknął je na stałe, by chronić się przed włamywaczami.
Tassadar otworzył frontowe drzwi. W karczmie w jednej chwili zapadła idealna cisza.
- Co my tutaj mamy - warknął Tassadar - Grupkę małych śmiertelników, która mogłaby na mnie naskarżyć.
Oczy Tassadara powędrowały po twarzach zgromadzonych ludzi. Nikt nie wytrzymał spojrzenia.
Nagle usłyszał jęk. Kowal próbował ukryć się z tyłu i teraz z trudem tłumił ciężki ze zdenerwowania oddech.
- Ty wieprzu... - wycedził przez zęby Tassadar - Ty wieprzu... Jego ręka powędrowała do przewieszonej niedbale przez ramię torby. Wyciągnął sztylet.
- Nie! - wrzasnął kowal Dungo Inbrat.
***
- Już! - uśmiechnął się Durgo, ocierając pot. - Koń waszmości podkuty!
- Dobrze - rzekł szlachcic. - Tu masz sztukę złota. Nie przepij jej od razu.
Szlachcic wskoczył na rumaka i odjechał, pobrzękując ostrogami.
- Żeby cię licho, wyzyskiwaczu - warknął Durgo i westchnął zrezygnowany.
Inni nazywali go "szlatolubem", gdyż trzymał ze szlachcicami. Sprzedawał im nawet broń, ale o tym wiedzieli nieliczni. Durgo nie miał jednak wyboru. Jeśli nie sprzedałby broni, nie miałby na czynsz. Do tego szlachcice grozili spaleniem jego domu, jeśli nie zapewniłby im oręża.
Miał też inny, znacznie wyższy cel...
Wszedł do domu i od razu wstawił przygotowaną wcześniej zupę na rozgrzany piec. Gdy była gotowa, wziął miskę do ręki i wszedł do ukrytego, ciemnego pokoju.
- To ty, tatku? - zapytał cieniutki głosik.
- Tak, ja... - Durgo zapalił świeczkę. Słabe światło rozjaśniło pokoik.
- Przyniosłem zupę. - Durgo usiadł przy łóżku i zaczął karmić syna.
Gdy skończył, zdjął kołdrę, by ją zmienić na świeżą. Syn Durga, mały Niki, nie miał rąk ani nóg...
- Tatku, kiedy wykujesz mi rączki i nóżki? - zapytał Niki.
Durga aż serce ścisnęło. Codziennie o to pytał...
- Niedługo, syneczki, pracuję nad tym...
Chciał kupić komponenty na czary dla kapłana, który mógłby pomóc zwrócić kończyny jego synowi, ale to kosztowało niebotyczną sumę 20 000.
Wtedy to się stało. W zamian za usunięcie kapłana - elfa szlachcice dali mu 30 000 i 10 000 w zaliczce!
Wynajął najlepszego zabójcę. On nie rzucał się w oczy, szlachice na przesłuchaniach z czarem prawdy nie zostaliby wykryci. Wszystko szło doskonale...
Kiedy Niki znów zapytał, kowal rzekł:
- Daj mi dwa dni synku, obiecuję, że za dwa dni będziesz chodził.
I mocno przytulił chłopca....
***
Sztylet przeleciał przez karczmę ze świstem i utkwił idealnie w gardle kowala. Durgo upadł, charcząc i wypluwając krew...
W karczmie zrobiło się jeszcze ciszej.
Nagle przed tłum wyszedł Ramiz, żebrak. Nie miał nic poza starymi szmatami, w które się ubierał. Żył w karczmie dzięki dobrej woli jej właściciela, z którym się przyjaźnił. Nikt nie wiedział nic o nim ani o jego przeszłości...
- Odsuń się - rzekł Ramiz. Jego głos był zachrypnięty. Żebrak wyciągnął lewą ręką brzytwę, a prawą wystawił w kierunku Tassadara. Była zakończona zardzewiałym hakiem.
- My nic ci nie zrobiliśmy. Odejdź w spokoju. Nikt o niczym się nie dowie.
- Akurat - warknął Tassadar. Jego oczy zabłyszczały, gdy magicznie wytłumił dźwięki w pomieszczeniu. Na dzisiaj koniec z mocą, pomyślał. Może się przydać znacznie bardziej w czasie ucieczki.
Żebrak rzucił się na niego, przybierając żołnierską pozę bitewną. Atakował szybko i celnie. Ale nie skutecznie. Tassadar spokojnie sparował jego ciosy. Podniósł miecz...
***
- Dziękuję, niech ci Pelor wynagrodzi - rzekł Ramiz, gdy ktoś wrzucił mu monetę do sakiewki. Był zmęczony... Wieczorem znów powspomina z karczmarzem Izkregiem wojenne czasy.
Dawniej obaj służyli w armii lorda Nabusha. Obiecywano im sławę, bogactwo i zwycięstwo. Jednak skończyło się na marnych miedziakach i kalectwie... Izkregowi się udało, dorobił się na łupach, ale on spędził większość czasu w szpitalu polowym. Potem przestano się nim przejmować. Odwagą osobistą uratował cały batalion, rzucając się na bandę orków, które w nocy ich podeszły. A teraz...?
- Eh, ciężki los - westchnął - Niech ci Pelor nagrodzi, dziękuję...
***
Miecz Tassadara opadł na skroń żebraka. Krew trysnęła na sufit, a ciało Ramiza upadło bezwładnie na podłogę.
- Ty szczylu - warknął karczmarz, wyciągając miecz. - Na niego synkowie! Hej, Gath, Ovrus, wy też chodźcie!
Synowie karczmarza, dwaj rośli młodzieńcy, wyszli zza lady z tasakami do mięsa. Gath i Ovrus, dwaj stali bywalcy karczmy wstali. Gath, wąsaty, łysawy i tęgi nożownik, powoli obszedł Tassadara. Ovrus, ogorzały i chudy woźnica wyjął kord.
- Zatańczmy, skoro tak bardzo chcecie - zarechotał Tassadar- Ostatni, przedśmiertny walc. Żegnajcie, śmiertelnicy.
***
- Wykładaj karty! - krzyknął karczmarz.
- Już!
- Już!
- Już...
- Tassadar wygrał! Znowu! - westchnął Ovrus.
Tassadar zgarnął monety. Trzeci raz z rzędu miał lepsze karty. Szczęście dziś mu sprzyjało.
- Hej! Ty, czerwonooki.
Tassadar odwrócił się. Przy sąsiednim stoliku siedział szlachcic w asyście dwóch wielkich obrońców.
- Do ciebie mówię, mutancie.
Tassadar odłożył monety i chciał wstać, gdy poczuł ciężką dłoń karczmarza na ramieniu.
- Spokojnie. Synkowie, obsłużcie panicza.
Dwaj ogromni synowie karczmarza zbliżyli się do stolika młodzika. W ciągu kilku sekund, wśród przekleństw, złorzeczeń, gróźb i śmiechu szlachcic i jego ochroniarze wylecieli na zewnątrz. Twarzami w rynsztok.
- Dziękuję - uśmiechnął się Tassadar.
- Nie ma sprawy - rzekła karczmarz - My za towarzyszami zawsze stajemy murem! Na dobre i złe!
***
Kilkanaście szybkich, rozmytych cięć pozbawiło życia karczmarza, jego synów oraz Gatha i Ovrusa. Doświadczeni karczemni zawadiacy nie mieli mimo wszystko najmniejszych szans z zabójcą. Ich ciała padły jedno koło drugiego.
W małej karczmie zostały już tylko dwie osoby. Henil Rattorlin, który przychodził tu co dzień z żoną.
- Odejdź - rzekł blednąc człowiek, wyciągając nóż.
- Nie mogę - szepnął Tassadar. - Musimy się niestety pożegnać...
***
Henil miarowo uderzał młotkiem w nogę stołu. Po dwóch godzinach w końcu kończył robiony na zamówienie stół...
- Nareszcie! - sapnął, ocierając twarz.
- Tato! Tato! A on zabrał mi rycerza! - do pracowni cieśli wpadł kilkuletni chłopczyk z rudymi włosami. Cały był w błocie.
- Kebro! Gdzieś się tak ubrudził?
- Tatko! Onnis ma rycerza!
- Spokojnie, zaraz mu go odbierzemy. Onnis!
Do środka wbiegł chłopiec w wieku 10 lat.
- Mój się połamał, a on i tak się nim nie bawi...
Henil westchnął.
- Zrobię jeszcze dwa, ale po obiedzie...
- Hurra!!
Henil wziął małego Kebro na barana i wszedł do mieszkania przyległego do swej pracowni. Jego żona krzątała się przy piecu.
- O, witaj! Zaraz podam pieczeń.
- Pachnie wyśmienicie - uśmiechnął się Henil. Allya pocałowała go w usta i podała talerz.
- Skończyłeś stół?
- Tak, niedługo go sprzedam. Może nawet za 2 sztuki złota, to pierwszorzędne drewno. No i chyba jest ładny.
- Wszystko, co robi tatko jest ładne - ryknął Kebro.
- Cicho, smyku! Rycerza zrobię potem.
- Taaak!
- Teraz idźcie do cioci Warity, my z mamusią idziemy do karczmy.
- Musimy oddać część długu - westchnęła Allya.
- Musimy, ale jest już dobrze. Za rok spłacimy wszystko, a złota mamy jak na razie wystarczająco. Nie martw się, wszystko będzie dobrze...
***
Tassadar wymierzył dwa chirurgicznie precyzyjne pchnięcia. Cieśla i jego żona osunęli się na podłogę. Zginęli bardzo szybko.
Tassadar rozejrzał się po karczmie. To już wszyscy. Przy kominku leżała Evelynn, chrapiąc. Miała brudną od moczu sukienkę.
Tassadar uśmiechnął się krzywo. Niech cierpi, nie będzie jej zabijał. Teraz trzeba szybko uciekać z karczmy... Strażnicy niedługo będą przeszukiwać miasto. Wróci tu za tydzień, jak sprawa ucichnie.
Najpewniej uznają to za gniew starych bogów, którzy ukarali kult nowego bożka miłosierdzia. I bardzo dobrze. Zbyt dużo miłości odebrałoby mu pracę.
Cicho wyszedł z karczmy i zniknął w ciemnościach...
Rozdział III
- Szykiem, cholera, nie rozpraszać się! - wrzeszczał Infinito Mannerswot, dowódca straży.
- Uwaga, do szeregu! Raaaaz! Salwa! - ryknął Infinito na łuczników.
Trzydziestu doborowych łuczników podniosło swą broń. Równocześnie wystrzelili w kierunku uciekającej po dachach postaci. Cięciwy zadrżały, a czerwono opierzone strzały wyśpiewując świszczącą pieśń śmierci leciały prosto do celu.
- Co jest?!
Postać wykonała gwałtowny ruch płaszczem i zbiła pociski. Następnie wykonała zgrabny półobrót omijając komin i popędziła dalej.
- Pieprzony cyrkowiec - splunął Infinito. Był wojskowym przeszło dwadzieścia lat, a nigdy nie widział, by ktoś podobnie się ruszał i dokonywał takich rzeczy.
- Odziaaaaaaaaał marsz! Piechota, ustawić się na murach! Wyciągnąć włócznie, nie pozwólcie temu psu uciec!
Do murów był jednak jeszcze spory kawałek. Ten dziwak jest podejrzewany o zniszczenie świątyni i wycięcie w pień całej karczmy. Dlaczego po prostu nie zrobi w takim razie wyłomu w murze? Może kończą mu się sztuczki?
- Naładować kusze! Szybciej, psie syny!
Drugi oddział uderzeniowy podniósł załadowane ciężkie kusze pierwszorzędnej roboty. Burmistrz Otto finansował oddziały miejskie nie tylko z podatków, ale i z własnej kieszeni. Nauczycieli sprowadzał z najlepszych akademii wojskowych w Krainach. To czyniło ich niezawodnymi i niesamowicie skutecznymi.
- Uwaga, skacze! Salwa raaaaaz!
Dwadzieścia idealnie wykonanych bełtów zasyczało pędząc w kierunku tajemniczej postaci. Ta nagle wyciągnęła lewą rękę w ich kierunku, jej oczy zajaśniały czerwonym blaskiem. W powietrzu uniósł się duszący, ostry zapach. Bełty skręciły w górę pod ostrym kątem tuż przed celem i szerokim łukiem wróciły w kierunku właścicieli.
- Na boki! Na boki, bezużyteczne szmaty! - ryknął Infinito i podniósł tarczę. Poczuł dwa silne uderzenia, a chwilę potem bełt przebił jego tarczę i wbił się w naramiennik.
- Uwagaaa!
Postać runęła ponad włóczniami na żołnierzy stojących na murach. Zza pleców wydobyła miecz. Dwójka stojących najbliżej padła od rozmytych cięć piekielnie dobrze wyostrzonej klingi, zanim zdążyła sięgnąć do pochew.
Reszta strażników zawahała się na moment. Postać nie miała dzisiaj ochoty na rzeź. Wskoczyła na blanki i runęła w dół.
- Słodki Pelorze! Toż to ponad dziesięć metrów - sapnął Infinito.
- Ucieka! Sir, on biegnie w kierunku lasu!
- Zostawcie go... - westchnął Infinito, patrząc na leżących kuszników. Jedynie dwóch wyszło bez szwanku, a połowa już nigdy nie wstanie.
Dwójka na murach także. Do tego sześciu, którzy próbowali zatrzymać wychodzącego z karczmy mężczyznę, dzierżącego ociekający krwią miecz i dwaj miastowi magowie służący w straży, którzy próbowali go gonić w powietrzu i nie chcąc uszkodzić domów kulami ognia zanadto się zbliżyli.
Popatrzył także na bełt, który nie tylko przebił wzmocnioną, robioną na zamówienie tarcze, ale także naramiennik...
- Nie jestem aż takim głupcem, by ścigać samego diabła...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|